Portal mmgrudziac.pl opublikował e-mail nadasłany przez polskich himalaistów Lecha i Wojciecha Flaczyńskich biorących udział w wyprawie na Nanga Parbat. "Terroryści ustawili 10 osób w rzędzie i strzałami w tył głowy pozabijali. To był czysty przypadek i szczęście, że byliśmy akurat wysoko" piszą himalaiści.

Nieco nowych informacji wnosi wiadomość przekazana przez Ole Dzik, która napisała dzisiaj o 18:

"Członkowie International Nanga Parbat Expedition 2013 oraz Polacy z innych wypraw działających na Nanga Parbat są już w bazie. Niestety, został zamordowany jeden z członków wyprawy Ernest Marksaitis z Litwy oraz osoby z innych wypraw: dwie ze Słowacji, trzy z Ukrainy, trzy z Chin, jedna z Nepalu i Pakistanu. Ukraińcy zostaną ewakuowani dziś. My jutro rano."

Pocztówka międzynarodowej wyprawy na Nanga Parbat, kierowanej przej Olę Dzik (fot. Facebook)

Pocztówka międzynarodowej wyprawy na Nanga Parbat, kierowanej przej Olę Dzik (fot. Facebook)

Poniżej pełna treść wiadomości przesłanej przez Lecha i i Wojciecha Flaczyńskich i opublikowanej przez mmgrudziac.pl


"Cześć!

Jesteśmy cali i zdrowi w hotelu w Islamabadzie.
Wczoraj zostaliśmy ewakuowani z bazy pod Nanga Parbat helikopterem armii pakistańskiej pod eskortą wojska.

Najpierw polecieliśmy do Gilgit, tam czekaliśmy parę godzin w bazie wojskowej (prysznic, jedzenie, sala-poczekalnia z łóżkami). Potem przy eskorcie jeepów z żołnierzami przewieźli nas autobusem na inne lotnisko, skąd wojskowym transportowym samolotem polecieliśmy do Islamabadu, gdzie obecnie czekamy w hotelu na dotarcie całego naszego sprzętu, beczek, plecaków, worków, które w strasznym pośpiechu pakowaliśmy w bazie przed ewakuacją. Nie mamy żadnej pewności, czy pozostawiony w bazie bagaż nie zostanie rozkradziony przez miejscowych z położonych poniżej 3 wiosek. Ponoć cała dolina Diamir jest zablokowana przez armię pakistańską i działalność w tym sezonie zarówno w lecie jak i zimą została pod Nanga Parbat zawieszona.

W sobotę, gdy my byliśmy po całym dniu wspinaczki w obozie 2 na wys. 6014 m, około godz. 22:30 napadli naszą bazę położoną na 4200 m talibowie powiązani z Al-Kaidą. Zebrali wszystkich będących w bazie w mesie i zażądali pieniędzy, splądrowali obóz, a następnie wszystkim powiązali ręce z tyłu, ustawili 10 osób w rzędzie i strzałami w tył głowy pozabijali. Jednego Słowaka, którego poznaliśmy kilka dni wcześniej, i z którym mijaliśmy się w trakcie wspinaczki (bo on ze względu na chorobę wysokościową wycofywał się na dół) zabili zapewne jako jednego z pierwszych z boku przy jego namiocie, bo chyba ze względu na złe samopoczucie nie chciał "współpracować" z oprawcami. Tak więc zamordowali 11 osób.

To był czysty przypadek i szczęście, że byliśmy akurat wysoko. Gdyby ktoś z pozostałych uczestników miał problemy żołądkowe lub po prostu gorzej się czuł i odpoczywał w bazie, mógłby go spotkać ten sam los.

To smutne i tragiczne, że osoby, z którymi jeszcze dzień wcześniej rozmawialiśmy, żartowaliśmy, jedliśmy wspólne posiłki w mesie i wspinaliśmy się, w tej chwili już nie żyją.

Po dniu wycofywania się z obozu 2, gdy dotarliśmy do bazy wojsko zabrało już ciała. Jedynie świeże ślady (plamy krwi na ziemi i znaleziona przeze mnie łuska od kałasznikowa) świadczyły o rozegranej tu masakrze. Ta cała sytuacja była tak nierealna w naszych myślach, że aż trudno było uwierzyć w to, co się stało w naszej bazie.

Na lotnisku powitał nas polski konsul i asystent z naszej agencji, która to organizowała naszą karawanę i życie w bazie.

Jest nam niezmiernie przykro, że nasz cały trud włożony w zorganizowanie tej wyprawy (ogromne koszty, logistyka, treningi i wyrzeczenia) poszły na marne i zostały zupełnie nieoczekiwanie przerwane w tak dramatyczny sposób.

Trudno nam pogodzić się z myślą, że fanatyzm religijny rozlewający się na cały świat może tak nieoczekiwanie dotknąć każdego z nas, nawet w najbardziej odległym zakątku Ziemi."

źródło: http://www.mmgrudziadz.pl