Właściwie przed chwilą zakończył się Pierwszy Gdański Festiwal Górski. Muszę się przyznać, że był to mój pierwszy festiwal górski w życiu. Jednak już wiem, że na pewno nie ostatni. Atmosfera, ludzie i bliskość gór sprawiły, że były to fantastyczne trzy dni, kto wie czy nie najlepsze w listopadzie.

Na początku chciałbym zwrócić uwagę na coś, co wydaje się oczywiste, ale mimo wszystko takie nie jest. Otóż przez swoją nadgorliwość trafiłem na pierwszy dzień festiwalu na dług przed godziną pierwszej projekcji. Mimo tego wszyscy wolontariusze, z którymi miałem możność obcować byli ujmująco mili i się serdecznie uśmiechali odpowiadając na moje wszystkie, wyjątkowo wnikliwe pytania. W końcu był to mój pierwszy festiwal, więc nie byłem obyty w temacie. Chciałem bardzo serdecznie podziękować tym wszystkim miłym osobom, które spotkałem wśród obsługi.

Warsztaty medycyny górskiej prowadzone przez Roberta Szymczaka, fot: lucyna-lewandowska.pl

Warsztaty medycyny górskiej prowadzone przez Roberta Szymczaka, fot: lucyna-lewandowska.pl

Pierwszy dzień był dla mnie nieco przytłaczającym wydarzeniem. Niemalże od pierwszych minut rozpoczął się prawdziwy górski maraton. Leciał film za filmem. Co i rusz przenosiliśmy się z jednego górzystego zakątka Ziemi w inny. Co chwilę poznawałem nowe, wyjątkowe osoby. Ledwo poznałem Alexa Honnolda, a tu już na ekranie pojawił się Chris Sharma. Ludzie nietuzinkowi, całkowicie oddani swojej pasji.

Jednak wraz z każdą kolejną minutą filmowego maratonu dowiadywałem się co raz więcej. Nie będę ukrywał, że tym co mnie przyciągnęło do Gdańska były Himalaje, Karakorum i Ci niesamowicie odważni ludzie, którzy się zapuszczają w te nieprzystępne dla człowieka rejony naszej planety. Tymczasem ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu okazało się, że festiwal górski to nie tylko ośmiotysięczniki, ale także wspinaczka skałkowa, czy też bouldering.

Kolejną nieco zaskakującą rzeczą był kontakt prowadzących festiwal z publicznością. Muszę przyznać, że otwartość i naturalność była pozytywnie oszałamiająca. Konferansjerzy najzwyczajniej w świecie żartowali sobie podczas rozdawania nagród wraz z publicznością. Czasem były to żarty nieco złośliwe, ale wszyscy, którzy byli ich obiektami bardzo pozytywnie je odbierali. Była to szczerość i otwartość, którą ciężko spotkać w dzisiejszych czasach.
 
Wreszcie nadszedł wymarzony moment, na który czekałem od momentu, kiedy postanowiłem, że skieruje swoje kroki do Trójmiasta na scenę wszedł Krzysztof Wielicki. Muszę przyznać, że wtedy zrozumiałem słowa Janusza Onyszkiewicza, który powiedział w udzielonym mi wywiadzie, że Ci ludzie gór jawili mu się jako tacy nadludzie, ale przy bliższym poznaniu okazywało się, że są wyjątkowi, ale przy tym bardzo serdeczni i otwarci. Musze przyznać, że ten słynny polski himalaista ujął mnie swoją opowieścią tak, że mogłaby się nigdy nie kończyć.

Adam Pustelnik, fot: lucyna-lewandowska.pl

Adam Pustelnik, fot: lucyna-lewandowska.pl

Pan Krzysztof opowiadał o zimowym himalaizmie, ale robił to w taki sposób, że publiczność słuchała go niczym zahipnotyzowana. Jego opowieść była porywająca. Brakowało tylko ogniska i gitary, żebym poczuł się niczym na harcerskim ognisku. W końcu Pan Krzysztof był kiedyś harcerzem.

Potem przyszedł czas na Adama Bieleckiego. Muszę przyznać, że również na to spotkanie czekałem z dużą dozą ciekawości, zresztą prawdę powiedziawszy na każdego z gości festiwalu oczekiwałem z dużą niecierpliwością. W końcu to bohaterowie reportaży, książek, filmów, a podczas festiwalu byli na wyciągnięcie ręki.

Pan Adam okazał się być osobą… dużą. Zupełnie inaczej sobie go wyobrażałem patrząc na jego zdjęcia. Tymczasem okazał się być słusznej postury. Niemniej nie o wyglądzie chciałem pisać. Młody himalaista zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie konsekwencją, z jaką dążył do miejsca, w którym się aktualnie znajduje. Znam bardzo niewiele osób, które obrałyby jedną ścieżkę i tak pewnie podążały nią przez życie. Tymczasem Pan Adam już od najmłodszych lat założył, że będzie się wspinał i konsekwentnie to marzenie realizował. Godne podziwu!

Drugi dzień przyniósł przede wszystkim spotkanie z Denisem Urubko. Ten himalajski gigant okazał się być człowiekiem niezbyt dużych rozmiarów, za to nieustająco uśmiechniętym. Tak się złożyło, ze dzień wcześniej udało mi się nabyć książkę Denisa „Skazany na góry”, dlatego od razu kiedy go zobaczyłem na korytarzu NOT-u podszedłem i zapytałem grzecznie, czy mógłbym prosić o autograf. Ten kazachski wojskowy uśmiechnął się i oczywiście wpisał mi dedykację. Niesamowicie otwarty człowiek.

Artur Małek, fot: lucyna-lewandowska.pl

Artur Małek, fot: lucyna-lewandowska.pl

Warto zauważyć, że do Denisa non stop ktoś podchodził, czy to prosić o autograf, czy po prostu porozmawiać. Kiedy przełamałem pewien opór przed zawracaniem głowy tak wyjątkowej osobie również udało mi się odbyć pewną miłą pogawędkę poświęconą czytanej lekturze. Swoją drogą książka dołączyła do mojej kolekcji tegorocznych, pochłoniętych górskich lektur. Teraz czeka na mnie Alek Lwow ze swoją opowieścią.

Tłumaczem Denisa podczas jego prelekcji został Adam Pustelnik. Muszę przyznać, że z tego duetu brylującego na scenie biła niesamowita energia i widać było, że panowie się świetnie dogadują. Niemniej kazachski himalaizm jest zupełnie inny od tego opisywanego przez polskich wspinaczy, dlatego jeżeli ktoś nie miał okazji posłuchać Denisa na żywo, to gorąco zachęcam do zagłębienia się w jego książkę.

Denis Urobko, fot: lucyna-lewandowska.pl

Denis Urobko, fot: lucyna-lewandowska.pl

Trzeci dzień był idealnym dopełnieniem dwóch poprzednich. Kolejne filmy, ale mam wrażenie, że nieco bardziej interesujące przez to, że dotyczyły gór wysokich i osób, które mieliśmy okazję spotkać podczas festiwalu jako gości. Projekcje były właściwie dodatkiem do kolejnych spotkań, a w te trzeci dzień obfitował.

Muszę przyznać, że paradoksalnie największe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z Adamem Pustelnikiem. Dlaczego paradoksalnie? Nie jestem jakimś entuzjastą skał i wspinania się na nie. Na pewno nie robią na mnie takiego wrażenia jak góry wysokie, ale Adam podczas swojej prelekcji mówił tak ciekawie, że nawet sam się nie spostrzegłem kiedy słuchałem go z zapartym tchem. Podobnie jak u jego imiennika Adama Bieleckiego zrobiła na mnie ogromne wrażenie jego konsekwencja w podążaniu raz obraną ścieżką oraz zdolność do korygowaniu kursu jeżeli na chwilę z niego zboczył. Naprawdę ogromy szacunek. Zresztą nie omieszkałem powiedzieć Adamowi po spotkaniu, że stanowi ogromną inspirację.

Nie mam jeszcze pojęcia jak wyglądają inne festiwale górskie, ale zamierzam się o tym przekonać w ciągu najbliższego roku, w końcu już za dwa tygodnie Warszawski Przegląd Filmów Górskich. Niemniej Gdański Festiwal Górski mogę polecić z całą odpowiedzialnością. Już przebieram nogami na myśl o przyszłorocznej edycji. Tym razem zamierzam jednak zabrać ze sobą większą ilość Warszawiaków.

Michał Maciąg